Rozważań architektonicznych ciąg dalszy. Jako dowód na moje zachwyty z poprzedniego posta przedkładam panoramę Manhattanu, starcie architektury kolonialnej z nowoczesnością, jakieś bezimienne dla mnie cudo z okolic Battery Park (na górę tej fasady gapiłem się za każdym kursem promem na/ze Staten Island) i katedrę św. Patryka. Jest to stosunkowo nowa konstrukcja, ale z niejakim zawstydzeniem muszę przyznać, że amerykański, podrabiany gotyk robi lepsze wrażenie niż niejeden oryginalny, europejski. Brak bogatych zdobień, tak przecież charakterystycznych dla kościołów katolickich, czyli mnogości rzeźb, obrazów, czy kolorowej polichromii (nie ma nic gorszego, niż przekolorowany gotyk...) dało wspaniały, surowy efekt, czyli to, czego najbardziej w gotyku bym chciał, a często nie dostaję. Jest to prawdopodobnie wpływ tendencji właściwych kościołom protestanckim, które bardzo ostrożnie podchodzą do kwestii bałwochwalstwa i unikają przedstawień Boga, Trójcy, czy świętych jak ognia. Nie mogłem się powstrzymać przed sfotografowaniem polskiego, częstochowskiego akcentu na obczyźnie. To dość przyjemne, że to właśnie Madonna z Częstochowy ma tak ładnie wyeksponowaną boczną kapliczkę, biorąc pod uwagę o ile niższy od innych tradycyjnie katolickich emigrantów - Irlandczyków i Włochów - mamy w Stanach. I niech już nawet katedra będzie pod wezwaniem irlandzkiego świętego. A propos samej katedry, podczas tej wizyty doczytałem się, że nie otrzymuje ona funduszy od Watykanu, ani od diecezji nowojorskiej - utrzymuje się całkowicie z datków odwiedzających wiernych i turystów. Jest to dla mnie dosyć dziwny stan rzeczy, a w dodatku mocno niepokojący. Biorąc pod uwagę frekwencję w amerykańskich kościołach, oraz podejście jakie prezentowały osoby odwiedzające świątynię, raczej nie wróżę wielkich przychodów. Konkretnych danych mi brak, ale jeśli katedra nie ma jakichś poważnych prywatnych fundatorów, to taka sytuacja będzie musiała dość szybko skończyć się poważnymi problemami finansowymi. Utrzymanie takiego cuda do na pewno nie przelewki...
Na koniec jest też Ground Zero i odradzające się na nowo World Trade Center. Prawdę mówiąc rzut oka na rozmiar tej powoli zapełniającej się dziury w ziemi uświadamia, że nie potrafię sobie wyobrazić, jak wciągu kilku godzin w tkance miejskiej może powstać taka potężna luka. Oglądało się te sceny w telewizji setki, jeśli nie tysiące razy, ale skala tego wydarzenia jest tak duża, że pozostaje ono kompletnie abstrakcyjne, nierealne. No, w każdym razie ciekawe, co też im tam wyjdzie na tym miejscu.
Niechronologicznie to, ale wypada mi napisać, że pomnik żołnierzy poległych w Korei (wszystkich narodowości ze "słusznej" strony konfliktu, choć sylwetka w dość charakterystycznym hełmie dobitnie wskazuje na chłopaka G.I. - liczby podano wokół pomnika) działa na mnie jak mało który. Żałobnoczarny, obeliskowy kształt całości w połączeniu z luką po żołnierzu, zamiast jego obecności w postaci tradycyjnej rzeźby to moim zdaniem symbol o rzadko spotykanej mocy. Dużo większy pomnik poświęcony weteranom drugiej wojny światowej, z tradycyjnym potężnym orłem i listą nazwisk wypada w porównaniu bardzo nieciekawie i w brutalny sposób ujawnia swój brak oryginalności czy jakiegokolwiek konceptu.