Geoblog.pl    Goose    Podróże    2013.09/10 - América del Sur, czyli Gąsior po drugiej stronie równika i nie tylko (Peru, Portoryko)    Droga do Machu Picchu - Aguas Calientes
Zwiń mapę
2013
27
wrz

Droga do Machu Picchu - Aguas Calientes

 
Peru
Peru, Aguas Calientes
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6699 km
 
Marsz ze stacji hydroelektrycznej w Santa Teresa do Aguas Calientes jest rewelacyjny! Idzie się wzdłuż torów, brzegiem rzeki wijącej się między zielonymi górami, przez dżunglę! Nie utyra się człowiek za bardzo, bo jest dość płasko, marszu jest ze dwie godziny. Faktem jest, że udała mi się niezła pogoda, nie za gorąco i słońce już nie operowało, bo było po południu. Przypuszczam, że w upał może być mniej fajnie, bo wilgotność powietrza jest pewnie fest. W każdym razie dopiero po przejściu tego fragmentu na poważnie pożałowałem, że nie pokusiłem się na zaliczenie sześciogodzinnego marszu od strony Ollantaytambo. A potem uświadomiłem sobie, że przecież jest dopiero wczesna wiosna, więc rośliny, a w tym kilkanaście lokalnych gatunków storczyka, jeszcze nie zakwitły... Wtedy to dopiero musi być coś! Po drodze jest jeden most kolejowy i dwa niedługie tunele. Tunele można minąć, most niebardzo, ale nie przechodzi się go po torach, więc nie ma problemu. Przez tunele też przelazłem, ale na ten wariant polecam jednak latareczkę, bo widać tylko drugi koniec, a nie to, co pod nogami, więc jest możliwość wytrzaskania sobie zębów.

Aguas Calientes to miasteczko superturystyczne, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że musi przez nie przejść praktycznie każdy, kto chce dotrzeć do Machu Picchu. Restauracyjek i noclegów w bród, na ulicznych stoiskach sztuka ludowa i rękodzieło, jakieś drzewnianie figurki, choć co... Takie Krupówki, tylko w Peru. I mniej obleśne. Po przyjrzeniu się temu wszystkiemu należy się na chwilę zatrzymać i uświadomić sobie, że stoi się w miasteczku bez dostępu drogowego... Każdą cegłę, każdy worek cementu na każdy z licznych tutaj domów, każdą butelkę wody, przywieźć trzeba pociągiem. Nieźle.

Ustaliliśmy z Gabrielem, że przytniemy koszty i podzielimy się pokojem, który znalazł się bardzo szybko, bo starym góralskim zwyczajem przy stacji czyhają właściciele noclegowni wszelakich. Szybciutko zaanektowała nas miła pani, która pokazała nam drogę do kasy Machu Picchu (zaraz przy głównym placyku), w której mnie udało się kupić bilety na rano, a Gabrielowi przestawić datę swoich - jego też dosięgnął strajk, z którym ja walczyłem w Ollantaytambo. Uffff, jestem na miejscu, wiem już, że bilety mam, wszystko wreszcie poukładane... Spokój ducha osiągnięty. Zaokrętowaliśmy się u pani i poszliśmy jeść i obejrzeć miasto. Jakby to kogoś interesowało, w Aguas Calientes dają doskonałą pomidorówkę. Mówię wam to ja, wielki fan zup pomidorowych maści wszelakiej. Mniej więcej w tym punkcie zorientowałem się też, że co prawda Peru oferuje tanie żarcie (5-7 soles za pełny posiłek), ale jeżeli będę tak oszczędzał, to nigdy nie zjem nic innego niż małego kotleta z kupą ryżu i frytek. Trzeba będzie jednak zainwestować w badanie peruwiańskiej kuchni...

Po Aguas Calientes, miasteczku nieco odciętym od świata, spodziewałem się czegoś nieco innego. Myślałem, że po zapadnięciu zmroku wszystko po prostu idzie spać, wraz z turystami, którzy rano chcą wstać, żeby złapać wschód słońca w Machu Picchu. Otóż nie! Aguas Calientes żyje sobie dosyć fajnie, ludzie się szwędają, na lokalnym, oświetlonym boisku mecz piłki nożnej... Sympatycznie, mimo badziewia skierowanego do turystycznej stonki. Są też gorące źródła (stąd nazwa), których niestety nie miałem okazji popróbować. Możnaby tu ze trzy dni posiedzieć.

Jeszcze mała uwaga na temat noclegów. Jesteśmy w strefie zwrotnikowej, więc prawdziwej zimy tu w sumie nie znają. Oznacza to, że domy nie mają ogrzewania. W sensie, nie że nie grzeją, tylko że nie ma zamontowanej żadnej instalacji grzewczej ani pieca. Niektóre są zbudowane ze ścian o grubości jednej cegły (nie pustaka, cegły), a okna bardzo często mają tylko pojedynczą szybę. W hostelach w prysznicu często pod sufitem będzie lufcik, czy jak to nazwać, polegający po prostu na dziurze w ścianie, wychodzącej na dwór, czy też pole, jak kto lubi. ALE! Trzeba przy tym pamiętać, że temperatury w nocy jednak spadają, czasem dość znacznie, zwłaszcza jeżeli jesteśmy w górach, więc przy ścianach z jednej cegły potrafi się zrobić chłodnawo. Weźcie dobry śpiworek, a do spania ubierzcie skarpetki.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Goose
Łukasz Gąsior
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 39 wpisów39 0 komentarzy0 201 zdjęć201 4 pliki multimedialne4