Mimo początkowej frustracji autobusowej bardzo przyjemne wyjście restauracyjne. Co prawda na moje chamskie gardło porządnych win szkoda, bo to prosty człowiek to raczej coś słodziutkiego woli, a i przystawka taka umiarkowana udała mi się, ale za ravioli dość przyjemne już było, a deser rewelacyjnym się być okazał. Takie dawki czekolady potrafią być mordercze, ale w końcu czasem trzeba - taka okazja nie trafia się często. Jeszcze potem kawą, czekoladą i czekoladopodobnym piwem "U Łysego Murzyna" przy Union Square się doprawiło. Niestety okazało się, że sama swędząca nóżka to jeszcze za mało, żeby zorganizować prawdziwą, porządną imprezę taneczną. Na środowy wieczór nawet Manhattan, serce miasta, co to podobno "never sleeps", nie pomoże. Parkiety puste, knajpy pozamykane. Ani B.B. King nie poradzi, ani klimaty indyjskie z nazwy, a gangsta z brzmienia. Zwłaszcza jak Noga od samego chodzenia rozboli. Trzeba było spasować. Bogu dzięki za Towarzystwo Doborowe, bo 45 min. czekania na prom w środku nocy w stanie poważnego wku**ienia nierozwinięciem się imprezy mogło grozić co najmniej pęknięciem jakiejś żyłki. Jednak misja ratunkowa... ;)