Geoblog.pl    Goose    Podróże    2013.09/10 - América del Sur, czyli Gąsior po drugiej stronie równika i nie tylko (Peru, Portoryko)    Ollantaytambo
Zwiń mapę
2013
26
wrz

Ollantaytambo

 
Peru
Peru, Ollantaytambo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6624 km
 
Ollantaytambo to dość sympatyczna, choć mocno turystyczna miejscowość, złożona z dwóch placyków (Plaza de Armas, a jakże, oraz placu targowego), wciśnięta między trzy wzgórza, z których dwa pochwalić się mogą inkaskimi ruinami. Jak już wspominałem, przebiega tamtędy również linia kolejowa Cusco - Aguas Calientes, ale o transporcie potem. Teraz o zwiedzaniu.

Wyspanie się zajęło mi tylko jakieś 6,5 godziny. Trochę to dziwne, bo normalnie 8 godzin to moja norma. Po kilku dniach obserwacji nauczyłem się, że krócej śpię, być może przez wysokość. Po wliczonym śniadanku (trapersko: bułeczki, dżemik, herbatka...) postanowiłem pół dnia poświęcić na zwiedzanie, a drugie pół na planowanie co dalej. Zwłaszcza, że w świetle dziennym objawiły mi się ruiny na wzgórzu, które dnia poprzedniego, po ciemku, zupełnie przeoczyłem. Żeby obejrzeć ruiny w Ollanta, kupić trzeba tzw. 'boleto turistico'. Jest to dość drogi, zbiorczy bilet, obejmujący kilkanaście różnych atrakcji w rejonie Cusco. Część z tych atrakcji jest wybitnie nieatrakcyjna (np. wnętrze mini-wieży, na której stoi pomnik jednego z inków), ale tych atrakcyjnych nie da się obejrzeć w żaden inny sposób. Wyłożyłem więc kasę, stwierdziwszy, że te ruiny mi się podobają, a i w Cusco coś jeszcze wybiorę. O ruinach pisał nie będę - ściany, jakie są, każdy widzi. Powiem tylko, że nie żałuję wyłożonej kwoty, bo wdrapanie się pod świątynną ścianę z idealnie spasowanych, olbrzymich głazów i rzut oka na zaśnieżony szczyt w oddali nie zdarza się na co dzień.

Za czasów inkaskich Ollantaytambo było zespołem złożonym z miasteczka i twierdzy, gdzie konkwistadorzy pod dowództwem Hernanda Pizarro zostali odparci gradem strzał i kamieni, a potem kompletnie rozgromieni, kiedy Inkowie przekierowali rzekę, zalali dno doliny, a tym samym zneutralizowali hiszpański oddział kawalerii. Jeśli więc dodatkowo uruchomić trochę wyobraźnię, to jest to autentycznie ciekawa wycieczka. Niestety w ruinach Ollanta panuje ta sama polityka, co na wszystkich innych inkaskich stanowiskach archeologicznych - 0 tabliczek z jakimikolwiek informacjami, "bo jak chcecie coś wiedzieć, to zapłaćcie naszemu przewodnikowi". Sposób na to jest taki, żeby poczytać przed zwiedzaniem, albo przynieść sobie stosowny przewodniczek. Gwoli ścisłości, obecne Ollanta leży na miejscu starego, więc uliczki, po których chodzą turyści, to te same uliczki, po których chodzili Inkowie. Dzięki temu uliczki miasteczka poprzecinane są licznymi kanalikami (nie chcę pisać "rynsztokami"), więc gdzie się człowiek nie ruszy, słychać przyjemny dźwięk ciurkającej wody.

Ruiny zajęły mi czas do południa, po czym postanowiłem się zająć dalszą organizacją podróży. Po tym, jak dowiedziałem się, że pociągiem nie dojadę, plan był następujący: dziś (czwartek, 26.09) idę spać wcześnie; jutro (piątek, 27.09) wstaję o jakiejś chorej godzinie typu 4:00, żeby złapać busik, który jest mnie w stanie podrzucić w okolice torów kolejowych, trochę dalej niż w Ollanta, a potem już tylko 6 godzin z buta wzdłuż rzeczonych torów do Aguas Calientes; nocleg tamże, a potem rano, skoro świt marsz do Machu Picchu, żeby w miarę możliwości zobaczyć wschód słońca, a po południu tego samego dnia powrót (tym razem pociągiem) do Ollanta i może od razu do Cusco. Nie chciałem iść wzdłuż torów w obie strony, bo jednak 6 h marszu to już nie spacer, a ja znowu aż tyle czasu nie mam. Gospodyni zaoferowała mi zostawienie wielkiego toboła u niej i marsz na lekko, ale z wiadomych przyczyn przestała mi się podobać myśl o rozstawaniu się z moim dobytkiem. Organizując to wszystko zacząłem studiować mapy i zauważyłem, że pociąg przejeżdża w pewnym momencie przez tunel, który wygląda na dość długi i w tym momencie mój plan przestał mi się podobać - z kimś może jeszcze bym się na to pisał, ale samemu, z ciężkim tobołem... Jakby mnie szlag w tym tunelu trafił, to nawet nie miałby kto Rodzicom dać znać, gdzie leży moje objuczone truchło. Odpuściłem, bo dzięki "infografice" sporządzonej przez gospodynią hostelu ukazała się druga opcja, mianowicie autobus z Ollanta do Santa Maria, gdzie przeskakuje się w 'colectivo' do Santa Teresa i tamtejszej hydroelektrowni, skąd jeżdżą pociągi do Aguas Calientes. Z tamtej stacyjki są tylko 2 h wzdłuż torów z buta. Reszta bez zmian, czyli powrót pociągiem. Inca Rail, bo Peru Rail dzięki strajkowi wysprzedane było kompletnie aż do 30.09, więc i na ten kurs, gdzie wolno z plecakiem nie dało się wsiąść. I na tym stanęło. A teraz kilka uwag na temat tego, czemu lokalsi robią wszystko, żeby sprawę maksymalnie skomplikować i czemu pół dnia mi zajęło, żeby to wszystko sobie w głowie i finansach poukładać:
1. Są dwie firmy obsługujące połączenia kolejowe: Peru Rail i Inca Rail. Peru Rail ma mocniejsze stanowisko i ma kasy wszędzie, włącznie z lotniskiem w Limie - firma chyba brytyjska. Inca Rail jest firmą lokalną, o słabszej pozycji, kasy chyba tylko w Cusco i Ollanta (zgadza się, brak kasy w Aguas Calientes). Peru Rail ułatwia sprawę tak, że nie pozwala wnosić dużych plecaków na pokład swoich pociągów, z wyjątkiem dwóch kursów w ciągu dnia. Inca Rail pozwala wnosić plecaki, ale za to stronę internetową mają zorganizowaną tak, że nie da się kupić biletu w jedną stronę, co ja akurat chciałem zrobić i co byłoby przydatne dla każdego, kto chciałby trochę połazić, ale nie ochodzić się w obie strony jak dziki osioł. Kasy są osobne, nie ma "kasy kolejowej", każda firma ma swoją.
2. Podążając do Machu Picchu można wsiąść w pociąg w Cusco, ale tak naprawdę to nie w Cusco, tylko w Poroy, do którego trzeba z Cusco dojechać. Ale w necie stacja nazywa się Cusco. Można też wsiąść w Ollanta, ale stacja w necie nazywa się Sacred Valley. Dojeżdża się tym wszystkim do Aguas Calientes, ale stacja nazywa się Machu Picchu. Możecie się ze mnie śmiać, ale chwilę mi zajęło zorientowanie się, że Cusco = Poroy, Ollantaytambo = Sacred Valley, Aguas Calientes = Machu Picchu.
3. O kupnie biletów do samego Machu Picchu online zapomnijcie kompletnie. Strona internetowa jest tragiczna - chyba nigdy nie widziałem gorszej. Jest "przetłumaczona" w ten sposób, że jak się kliknie na angielski, to przetłumaczone jest wszystko oprócz właśnie menu służącego do zakupu i wpisywania danych. Strona oficjalnie obsługuje wyłącznie karty VISA i wymaga dodatkowej autoryzacji od banku, np. przysłanego pocztą kodu. Ludzie zgłaszają, że również VISA działa mało kiedy (chyba tylko jeden typ karty jednego tylko banku w USA działał w miarę bezboleśnie), strona wyświetla błędy, a VISA w pewnym momencie zablokowała cały interes za jakieś przekręty z transakcjami.
4. Przy wariancie, który ja wybrałem, dowiecie się, że autobus z Ollanta do Santa Maria przyjeżdża między 9:00 a 10:00, co w efekcie oznacza 10:35.
Ogólnie organizując to wszystko należy sobie nerwy odłożyć na półkę i przejść na lokalny sposób rozumowania typu "autobus przyjedzie, jak przyjedzie". Cieszę się, że postanowiłem tę podróż improwizować, bo jakbym miał porobione rezerwacje i próbował wszystko podopinać na ostatni guzik, to pewnie by mnie szlag trafił.

Jak już wspominałem, Ollanta jest dość przyjemne, a jeszcze przyjemniejsze jak przewali się tłum turystów w drodze do wiadomego miejsca. Lokalsi są różni, od całkiem zeuropeizowanych, poprzez babcie w fedorach, aż po hardcorowe dziewczęta i chłopców w totalnie ludowych, kolorowych strojach, które charakteryzują się między innymi kapelusikiem w kształcie talerza na zupę, umieszczonego na głowie na bakier, wklęsłym do góry, zawiązanego pod brodą tasiemką. Panie na plecach mają dzieciątka opatulone w pasiaste, lokalne koce, panowie mają białe, płócienne spodnie, obie płcie mają jednakowe, czarne, skórzane sandały, które też chyba są lokalne. O ile mnie moje obserwacje nie zmyliły, oni faktycznie tak na co dzień chodzą, bo wydawali się być zajęci swoimi sprawami, a nie pozowaniem jako ten niedźwiedź w Zakopanem. Ponieważ mnie jest wciąż głupio pstrykać ludziom w twarz, a im jest chyba trochę głupio być pstrykanym, odpuściłem, bo przeczytałem, że w Cusco na placach można spotkać spore ilości keczuajęzycznych wieśniaków (w sensie nieobraźliwym). Stwierdziłem więc, że keczuajęzyczni to muszą być ci hardcoreowi i że tłum zawsze łatwiej pstryknąć. Z tych dwóch wniosków drugi pozostaje prawdziwy, pierwszy okazał się zupełnie fałszywy: w rejonie Cusco cała masa ludzi (o ile nie wszyscy), nawet z młodego pokolenia, mówi w keczua, a ci zbierający się wieśniacy to ci z kategorii "babcia w fedorze". Babcie w fedorze jednak się w pewnym momencie opatrzyły, a artykułem poszukiwanym stały się czapeczki-miski, gdyż zaprawdę lepsze jest wrogiem dobrego. Mówiąc krótko: odkładając sprawę na później dałem ciała i nie zdobyłem porządnego zdjęcia peruwiańskiej pary w stroju ludowym. Przepraszam.

Wieczorkiem jedną stronę Plaza de Armas przejmuje młodzież, blokuje przejazd rozpinając siatkę i rozpoczynając mecz siatkówki. Na pierwszy rzut oka dostrzegłem jakąś nieregularną grupkę znajomych i pomyślałem sobie, że mają tupet tak po prostu zablokować jedną z ulic miasta do celów czysto amatorskich, ale życzę im dobrze, pewnie pograją i się zbiorą. Gdy trzy godziny później i już po zmroku wróciłem na Plazę po wieczornym szwędaniu, siatka stała dalej, grały dwie drużyny, z których przynajmniej jedna miała własne, numerowane koszulki, a dodatkowo pojawiła się tablica z punktami, ze stu kibiców (w tym babcie w fedorach) i sędzia z gwizdkiem stojący na plastikowym krześle ogrodowym. Rozgrywki toczyły się chyba jeszcze z półtorej godziny. Miasteczko fajnie się bawi! Ollanta jest spoko! :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (36)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Goose
Łukasz Gąsior
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 39 wpisów39 0 komentarzy0 201 zdjęć201 4 pliki multimedialne4